wtorek, 17 listopada 2015

Aki i my

Właśnie całkiem niedawno obejrzałam po raz kolejny film "Marley i ja". Przeczytałam też książkę pod tym samym tytułem i za każdym razem  paczka chusteczek nie starcza...
 Ryczę. Taka rasa.
Myślicie, że nie ma takich psów jak Marley??? Też tak kiedyś myślałam. Wydawało mi się, że  nie ma psa nie do ustawienia i ogarnięcia. Pies MUSI słuchać właściciela, być posłuszny i zachowywać się przyzwoicie. Sprawiać właścicielowi radość, a nie tylko utrapienia. Miałam wcześniej kilka psów i wszystkie były kochane.


nasza Aki
Prawie 15 lat temu przyjaciółka Ewa zafundowała sobie sukę japońskiej rasy Akita. Jak opowiadała co ta psina wyprawia w jej domu to tylko się śmiałam i byłam przekonana, że Ewa wyolbrzymia i straty i zachowanie Brity. Szczeniak, to musi się wyszaleć, ale na pewno jej przejdzie... Czas mijał, a suce nie przechodziło :)
Któregoś letniego dnia Brita była przywiązana na długim sznurze do drzewa w ogrodzie, żeby nie zwiała, bo akurat miała cieczkę. Niestety zadzwonił telefon w domu...Rozmowa trwała kilkanaście minut. W tym czasie do ogrodu wszedł niejaki Misiek- kundel okoliczny i zrobił Bricie 11 szczeniaków (jak szaleć to po całości). Ewa z bólem serca zostawiła 5 sztuk- 2 sunie i 3 pieski. Byłam nawet zobaczyć z córkami  te psinki, które wyglądały jak małe prosiaczki. Moje panny piały, takie to było cudne. Na szczęście pieski były podobne do mamy, więc nie wyglądały jak kundle, tylko jak rasowe Akity.
Mama Aki, Britka
Okazało się, że życie lubi być przewrotne. Zmarł tato mojego Maria i musieliśmy w szybkim tempie sprzedać nasze mieszkanie i  przenieść się na ojcowiznę Mariusza na wieś. Wtedy wpadłam na genialny pomysł, że skoro będziemy mieszkać na wsi, gdzie jest ogród i sad, to może weźmiemy od Ewy pieska? A najlepiej sunię, bo spokojniejsza i nie będzie szczać gdzie popadnie (ha, ha!!!).
Jak wymyśliłam, tak zrobiłam. Piesek w domu!!! Dziewczynki szalały! Chodziły na spacery i oddały "piesku" najlepsze pluszaki do zeżarcia.
Na zdjęciu obok  Brita, matula mojej suni. Naprawdę są do siebie podobne.



   
Piesek rósł jak na drożdżach. Daliśmy jej na imię Aki, żeby chociaż z nazwy była trochę japońska :) Posikiwała gdzie się dało, a nawet robiła kupę gdzie się dało. Trzeba było słyszeć wyrazy, które wypowiedział mój małżonek, gdy bosą stopą wszedł w psią kupę nad ranem... Potem pies chodził na dwór już o 5 rano. Wtedy jeszcze mieszkaliśmy przez chwilę w starym mieszkaniu, więc dywan i tak był na straty, ale psina była lejkiem wyjątkowym. Na dodatek silnym. Marcela nie miała najmniejszych szans wyprowadzając ją na spacer. Pies robił z dzieckiem co mu się podobało. Musieliśmy kupić kolczatkę, która i tak została za chwilę zgubiona. Przez pierwszy miesiąc zeżarła jakieś buty i pilota do telewizora, a także suszki w wazonie. Ponieważ to była zima, dziewczyny szły na sanki, a ja brałam psa, żeby się wybiegał. Do dzisiaj pamiętam jak zrywała dzieciom czapki z głów (obcym dzieciom, nie moim) i zwiewała w dzikim pędzie, a ja jak ta idiotka za nią, bo dzieci od czapek trochę się darły.
W końcu przeprowadzka na wieś. Aki w nowo wyremontowanym domu mieszkała tylko 1 noc. Rano gdy się zbudziliśmy stwierdziliśmy nadżarty dywan  i zasikane rzeczy na fotelu. Tak jak staliśmy poszliśmy jej budować budę. Ze starego
kredensu. 2 pokoje z kuchnią :) Jasne, że było mi jej szkoda, bo wtedy zimy było ostre, ale trudno. Klamka zapadła. Niech się hartuje.
Nie jestem w stanie przypomnieć sobie wszystkich psikusów jakie nam zrobiła, wszystkich strat jakie ponieśliśmy, wszystkich awantur z sąsiadkami, bo NASZ PIES!!!! Na szczęście NASZ pies nie szczeka, więc  przynajmniej w kwestii ciszy w ogrodzie był spokój. Słyszałam może kilka razy w ciągu 12 lat jej głos. Szybciej wycie, niż szczekanie.
Okazało się, że suka jest niezwykle inteligentna, ale też niezwykle nieposłuszna. Słuchała (i nadal słucha) tylko Maria, a i to w przypadkach, gdy jemu już puszczają nerwy i pies widzi, że to nie żarty.


Nie wiem ile razy nam nawiała forsując płot, zwłaszcza gdy nadciągała burza, a było tego sporo. Ona wiedziała, już rano, że wieczorem będzie grzmiało. Był taki rok, że ścigała się z Mariem kto tu komu udowodni, że zwieje lub nie zwieje. Płot chociaż podwójny (jeden wokół warzywnika, a drugi wokół sadu) był dla niej jak najlepsza zabawka. Wyciągała sobie jeden drut z siatki jak spaghetti i w długą. Mario zbroił go, łatał w wielu miejscach, po czym ona i tak znajdowała słaby punkt. Była zdeterminowana, silna, miała motywację i czas. Dzięki tym zabiegom nasz płot w ogrodzie przypomina teraz  nieco dzieło sztuki współczesnej (ten od strony warzywnika) :)
3 lata temu  postawiliśmy nowe ogrodzenie, wysokie na 2, 20 m, z grubych prętów, ale tylko od strony pola... Nareszcie będzie spokój, nie ma mowy żeby przeskoczyła czy wykopała podkop!!! Aki znalazła  jednak słaby punkt w płocie  od strony sąsiadki i tyle ją widzieliśmy.

Kolejna awantura z sąsiadką... A w ubiegłym roku nawet policja, choć miesiąc przed policją pies był sparaliżowany i nie mógł chodzić. Już jej chciałam kupować wózek inwalidzki dla psów...taaaaa...Koń by się uśmiał. Mam weta, u którego chyba sama zacznę się leczyć, bo jest wybitnym stawiaczem na nogi. A sąsiadki mam super fajne... Zarazy.
Ile zeżarła nam rzeczy?- pościel suszącą się w ogrodzie, kurtki dziewczynek, ich buty, (podczas gdy dziewczyny leżały na hamaku, pies na trawie właśnie wciągał sandałki), nowo zasadzone drzewka, koce, materace, ławki. Zszatkowała na drobne kawałeczki wszystkie swoje posłania i wyrąbała kilka sporych dziur we wrotach od stodoły.
Któregoś razu Mario po powrocie z ogrodu mówi- Idź zobacz, co TWÓJ pies znowu nabroił... Poszłam wkurzona, a Mario wysłał za mną Marcelę z dyktafonem... Aki zeżarła nowo posadzoną wierzbę ozdobną zostawiając tylko kikut...Darłam się. Głośno!!! .... Nie przebierałam w słowach... A potem Mela odtworzyła z tatusiem nagranie z dyktafonu i mieli polewkę cały tydzień. Wierzba odbiła, ale jest teraz zwykłym krzaczorem przycinanym co rok, bo rośnie jak głupia.
Nie upłynęło wiele czasu, gdy suka wykopała taki rów, że właściwie nie opłacało nam się go już zasypywać. Wzięłyśmy z Małgosią łopaty i zrobiłyśmy z tego oczko wodne. Tak teraz mamy rybki i w ogóle...ogród botaniczny he, he...


Suka jako nastolatka  uwielbiała kraść papierosy mojemu ojcu, który pomagał nam w obejściu i przy malowaniu korytarza. Zżerała je w 5 sekund. Nie gardziła też piwkiem... Raz dopadła ją ciąża urojona, ale szybko zrobiliśmy z tym porządek, bo była bardzo niestabilna psychicznie i trochę się bałam, żeby komuś czegoś nie zrobiła. Na szczęście nigdy nie zaszła w prawdziwą ciążę, bo chyba bym się zapłakała.

Bywało tak, że córki brały ją na spacer na pola. One wracały z płaczem, że Aki uciekła i na plantacji rzepaku kopie komuś basen z jacuzzi. Leciałam parę kilometrów i zaciągałam ją do domu.... Albo biały piesek postanowił wytarzać się w jakiejś padlinie albo krowich odchodach. Pomijam już fakt zakopywania mięsa i kości  na kilka dni... Jak już są lejne, wtedy to dopiero delicja. Aki jest jak wiewiórka. Skrytek na terenie sadu i stodoły ma niezliczone ilości. Jak kiedyś archeolodzy to odkopią, będą zachodzić w głowę co też tutaj było, bo kości bieleją :)
 Dzisiaj sunia ma ponad 12 lat. Widać, że przeleciał ją rydwan czasu. W sierpniu już myśleliśmy, że trzeba będzie ją uśpić. Od jakiegoś czasu ma guza sutka, ale nie chcę jej kroić. Jest już w złej kondycji i niepotrzebnie naraziłabym ją tylko na ból i stres, a rezultat operacji mógłby być różny.
Weterynarz ostrzegł nas, że być może to jej ostatni tydzień. Była osłabiona, a guz urósł kilkukrotnie i był cały zaogniony. Strasznie jest jechać do weterynarza z myślą, że to być może ostatni raz i będziemy musieli się pożegnać. Na szczęście wet postawił ją skutecznie na łapy. Znowu. Po tygodniu była gotowa do kolejnej ucieczki.
Aki nadal  psoci, kopie (w pogoni za kretem zryła sad jak dzika locha), rwie posłanie i zakopuje zdobycze w stodole. Zajęła ją już na stałe. Nawet nie chce jej się wychodzić do ogrodu na siku, co mnie wkurza już dokumentnie. Straciła rezon, choć widzę, że jakby mogła, to tak by dała popalić, żeby nam w pięty poszło.
Ostatnio zeżarła jeża. Zamęczyła go, gdy ja zbierałam orzechy, a jak się zorientowałam co zrobiła, było za późno. Biedny jeżyk miał wyrwane flaki i poobgryzane łapki. Dostała zdrowy opierdziel. Jak wchodziłam potem do stodoły i wspomniałam o jeżu, udawała, że w ogóle jej tam nie ma, nie wie kim ja jestem i czego właściwie chcę. Słowo jeż działało na nią jak czarodziejskie zaklęcie. Kładła się w kąciku i była jak trusia.
Wiem, że to jej ostatnie lata z nami i tak naprawdę kocham tego kundla z piekła rodem. Mam nadzieję, że będzie się trzymać tak długo jak tylko się da.... Ostatnio zaniosłam jej starą, puchową poduszkę ze strychu, żeby piesek miał ciepło na stare lata.... Zgadnijcie co z tą poduszką zrobiła?
Jakby to kolokwialnie napisać?- Na ch...j mi te pióra?





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz