wtorek, 30 stycznia 2018

Dekada czwarta. Odpowiedzialność.



                                                                            1997-2007


W 1997 roku
- Sejm zreformował ustawę o powszechnym ubezpieczeniu zdrowotnym. Powstały Kasy Chorych. Od 20 lat nadal chore.....

- Przyjęto Konstytucję Rzeczypospolitej Polskiej. Dzisiaj przez  obywateli lepszego sortu nazywana "komunistyczną szmatą"
 

- Powstały Strefy Ekonomiczne, w tym bardzo ważna strefa dla miasta Wałbrzycha. Właściwie bezcenna dla miasta z 40 % bezrobociem.






-zniesiono karę śmierci



- w Katowickim Spodku odbył się charytatywny koncert Jean-Michel Jarre'a


- Miała miejsce powódź tysiąclecia. Dolny Śląsk znalazł się pod wodą. Wrocław zamienił się w Wenecję, ale to nie było wcale romantyczne.


- w Warszawie po raz pierwszy wystąpiła grupa U2


-rozpoczęła nadawanie telewizja TVN


- pierwsza emisja "Ulicy Sezmakowej"


A na świecie?

- sklonowano pierwszego ssaka- owieczkę Dolly


- jeden z moich ukochanych filmów  "Jerry Maguire" został nominowany do nagrody Oscara. Niestety Oscara zdobył  "Angielski Pacjent"

- najlepszą aktorką została Frances Mc Dormand. Bardzo zasłużenie za rolę w filmie "Fargo". W tym roku jest nominowana za jeszcze lepszą rolę w filmie "3 bilboardy za Ebbing, Missouri." Była FANTASTYCZNA!!!!


- miał premierę film Luca Bessona " Piaty element", "Adwokat Diabła"...


- a także "Faceci w czerni' :)




- na Marsie wylądowała sonda Pathfinder


- w wypadku samochodowym w Paryżu zginęła Księżna Diana i jej przyjaciel Dodi Al- Fayed


a muzycznie?
- ukazuje się album "Sehnsucht" grupy Rammstein z kultowym "Du Hast"



i "Urban Hymns" kapeli The Verve z równie kultowym "Bitter Sweet symphony"







To był dobry rok. Rok przemian.
W 1997 roku kupiliśmy nasze pierwsze prawdziwe mieszkanie. Wprawdzie niewielkie i w "portowej" dzielnicy, ale było fajne, słoneczne, ciepłe i przede wszystkim NASZE!!!. Ojciec zrobił nam hydraulikę i CO, wujkowie pomogli w remoncie. Duży pokój z aneksem kuchennym, mały pokoik dla dziewczynek, łazienka i 2 przedpokoje (2, bo jeden zrobiony z korytarza). W czerwcu 1996 roku zaszłam w drugą ciążę (planowaną) i czekaliśmy już w nowym mieszkanku na naszą drugą córkę, Małgosię.
Będąc w ciąży moja kuzynka, także  Małgosia, namówiła mnie na kurs prawa jazdy. Miałam wtedy sporo czasu, więc poszłam. Zdałam za drugim razem. Oczywiście oblałam plac, bo co innego? :) A miałam już brzuch jak Barbapapa :) chociaż przytyłam tylko 10 kg, Gosia mała nie była. Miesiąc po porodzie zdałam!!!!Strasznie się ucieszyłam z tego prawka!!! Wyściskałam i wycałowałam egzaminatora, który był tym aktem wielce zdziwiony i zaskoczony :)
Gdy James Cameron otrzymywał Oscara za Tytanica (retransmisja) zeszły ze mnie wody i pojechaliśmy do szpitala, zostawiając małą Marcelkę pod opieką mojej siostry.
Gocha wcale nie chciała się szybko urodzić. Wymęczyła mnie strasznie. Urodziła się dopiero po 15 godzinach, a ja miałam serdecznie dosyć porodów na zawsze. Mario oczywiście asystował...
Teraz byliśmy już poważną rodziną 2 plus 2, :) a co za tym idzie, staliśmy się odpowiedzialni nie tylko za siebie, ale także za dzieciaki.
Niestety kilka tygodni po porodzie okazało się, że jestem chora..Na co? NA WSZYSTKO!!!! Posypałam się jak domek z kart. Zaczęło się od błędnika. Zataczałam się, sufity leciały mi na głowę. Nie mogłam leżeć na płaskim. Gdy któregoś razu położyłam się na podłodze i podniosłam do góry maleńką Gosię, błędnik się przelał, a ja tydzień zdychałam śpiąc na siedząco. Potem doszedł kręgosłup, serce, potworne bóle głowy. Zrobiłam rezonans. Oczywiście żeby nie czekać latami, za gotówkę. Spędziłam w klinice cały dzień, a wynik mnie przeraził. Cechy zaników korowych, zwapnienie czaszki w sierpie mózgu i inne takie. Omal w tym rezonansie zawału nie dostałam. Okazało się, że mam POTWORNĄ klaustrofobię, a to badanie było dla mnie traumatyczne. Spociłam się, z ledwością oddychałam. Miałam naprawdę poważny atak paniki. Jak ja to przeżyłam? Nie wiem, ale jakoś. Do domu wróciłam na ostatnich nogach, zalana mlekiem, bo przecież karmiłam, spanikowana i na poważnie przerażona. Dwójka małych dzieci w domu, a ja mam w głowie majonez? To była straszna myśl. 2 dni przesiedziałam w łazience i ryczałam. Neurolog pooglądał, stwierdził, że jak się nie pogorszy, to będzie dobrze. Po badaniu niby wszystko OK. Dostałam jakieś recepty. Doszło do tego, że dziennie zjadałam garście przeróżnych pigułek, każdą na coś innego, bo od kardiologa, od neurologa i szlag wie od kogo jeszcze, a poprawy nie widziałam. Gdy zaczęłam sikać krwią, siadłam i się po prostu popłakałam.
O CO CHODZI??? Dlaczego??? Wszystko się posypało. WSZYSTKO. Oczywiście Małgosię musiałam przestać karmić piersią ze względu na tablicę Mendelejewa w krwioobiegu. Do dzisiaj tego żałuję, ale przeszła na butelkę bez bólu. Dałyśmy radę.
Któregoś razu moja przyjaciółka Ewa opowiedziała mi, że w Wambierzycach przyjmuje jakiś facet, który leczy takimi kuleczkami na podstawie zdjęcia. To się nazywa homeopatia. Co mi tam, w tamtym momencie napiłabym się wody z Wisły, byleby mi pomogło. Pojechałyśmy z Ewką do tych Wambierzyc, na koniec świata, już praktycznie do parku narodowego. Chałupa ledwo się kupy trzymała. Wyszedł wcale nie stary facet i zaprosił mnie do środka. W środku wcale nie lepiej...Nie to, że brudno, ale widać, że wszystko w rozsypce, a facet dopiero się tam wprowadził. Wziął moje zdjęcie i zniknął. Trochę się naczekałam. Po jakimś czasie wyszedł i powiedział, że mam cechy stwardnienia rozsianego. ONIEMIAŁAM. Uspokoił mnie, powiedział, że jestem osobowością typu tarantula (nerwus) i właśnie tym trzeba mnie leczyć. Patrzyłam się na niego jak na jakiegoś czuba bez 5 klepki, ale co mi tam. Skoro już tu przyjechałam, to spróbuję. Dostałam dużą potencję, bo 200CH. Zapłaciłam jakieś 15 pln za lekarstwo i wizytę. I śmiałam się jak szalona wsiadając do auta i opowiadając Ewie co on mi powiedział i kim to ja jestem. Zaczęłam brać te granulki regularnie rano. Łeb pękał mi w posadach!!!! Całe 3 tygodnie. Na początku 4 tygodnia zaczęłam widzieć niewyraźnie i było mi niedobrze. Przestraszyłam się. Kuleczki kuleczkami, ale cholera czego ja się tak naprawdę najadłam???  Przespałam noc z duszą na ramieniu, a rano... RANO nic mnie nie bolało!!! Nic. Jakbym nigdy nie była na nic chora. Pierwszy raz od miesięcy przestała mnie boleć głowa. Skończyły się kłopoty z bradykardią i z błędnikiem. Pojechałam do niego jeszcze raz, a on stanął na progu chałupy i mówi-" O wróciła tarantula co się ze mnie na cała halę naśmiewała." Popiołem łeb trzeba było posypać. Leczyłam się u niego dobre 6 lat. Zresztą leczyłam też całą rodzinę z doskonałym skutkiem, ale to już temat na osobną opowieść. Mózg jest organem genialnym. Uczy się i to mnie uratowało.


Gdy Gosia miała 6 miesięcy znajomi namówili nas na wakacje w Chorwacji. To było tuż po wojnie w Jugosławii, więc miałam obawy, ale inny znajomy który właśnie stamtąd wrócił, bardzo polecał i twierdził, że jest bezpiecznie. Wybraliśmy się pod koniec września. Zapakowaliśmy manele, żarcie (bo tam drogie) i ruszyliśmy do Biogradu samochodem Tico. Dwoje małych dzieci, samochód załadowany na maxa i my. Myślałam, że ta podróż nigdy się nie skończy. Chorwaci nie mieli jeszcze autostrad, więc jechaliśmy górskimi drogami pełnymi serpentyn i cudnych widoków. Na miejsce dojechałam ZIELONA i umordowana. Ale Chorwacja okazała się cudowna- cieplutkie morze, słońce, palmy, dojrzałe owoce. To były bardzo udane wakacje. Do domu wróciliśmy na początku października w krótkich spodenkach. U nas już była złota jesień. Pierwsze wakacje w ciepłych krajach :)
Jakoś na przełomie wieków Mario stracił pracę. Ja jej jeszcze nie podjęłam, bo stałam się kurą domową. Oj... Przez znajomych dowiedzieliśmy się, że TP SA poszukuje ankieterów, żeby zbadać potrzeby rynkowe w Kotlinie Kłodzkiej u strategicznych klientów. Przeszliśmy szkolenie i wsiąknęliśmy w te ankiety na amen. Były bardzo dobrze płatne, a czasy jeszcze takie, że Telekomunikacji się nie odmawiało. Cały tydzień byliśmy poza domem, a dziewczynki u moich rodziców. Zarobiliśmy przyzwoite pieniądze. Mario szukał stałej pracy dorabiając jeszcze ankietami z innych firm, bo tak to się potoczyło, a ja robiłam tylko ankiety. Robiłam je długie 7 lat. Dla różnych firm i instytucji i o wszystkim- o sexie, o kawie, alkoholu, polityce, testy nowych jogurtów, nowych napojów (Danao, Nestea)..tysiące ankiet i tysiące przegadanych godzin. Kiedyś chyba też o tym napiszę, bo to fajny temat.


Ogólnie żyło nam się dobrze. Dziewczynki poszły do przedszkola, zaczęły się bale, występy, szycie kostiumów, śpiewanie piosenek i uczenie się wierszyków.
We wrześniu 2003 roku Marcela poszła do I klasy. I w tym samym miesiącu, 2 tygodnie później zmarł mój teść. Mario i jego ojciec byli ze sobą mocno związani. Bardzo przeżył śmierć taty, ale wraz z tą śmiercią nasze życie po raz kolejny miało ulec zmianom. Została mama Maria, która połowę życia przechorowała i trzeba było się nią zająć. Wyszło na to, że będziemy się musieli przeprowadzić na mariową ojcowiznę. Nasza 5 przeprowadzka!!!!
Cały dom był właściwie do remontu. Na początku wymieniliśmy okna, bo na to było nas stać, ale reszta??? W rozsypce!!!!
O dziwo udało nam się BARDZO szybko sprzedać mieszkanie, więc mieliśmy kasę na remont, ale na czas remontu musieliśmy pomieszkać u moich rodziców. Jak moja matka przeżyła naszą czwórkę, szczeniaka i kotkę z 4 kociakami -nie wiem, ale dała radę.
Remont tradycyjnie zrobili mój ojciec i wujkowie plus nasz kuzyn Jarek, który  BARDZO, bardzo pomógł. Mieliśmy też 2 chłopaków do pomocy.
Remont trwał półtora miesiąca i był fundamentalny!!! Nowe tynki, nowa elektryka, nowe CO, nowe podłogi, nowa łazienka, nowa konfiguracja mieszkania... Wszystko na wariackich papierach. Po feriach zimowych dziewczynki poszły już do nowej szkoły.

Remont..właśnie poodpadały nowe kafle

w stroju roboczym ...

dziewczyny z koleżanką Olą. Powiększyła im się przestrzeń.

pierwsza wizyta rodzinki - od lewej moja mama, były facet sister- Grzesiek, babcia Jadzia jeszcze kwitnąca i sister..

Zaczął się zupełnie nowy rozdział w naszym życiu, ale dziadek Zenek rozpoczął serię pogrzebów.

Moja siostra w styczniu 2005 roku urodziła piękną dziewczynkę- Amelkę. Śliczne to było dziewczątko, mądre i bardzo wdzięczne. Zostałam jej chrzestną, chociaż już wtedy byłam najeżona na kościół, ale siostrze się nie odmawia. Amelka rosła sobie i stawała się coraz fajniejszym ludzikiem, przekochanym i przeuroczym. Słodziak po prostu. Wczesną wiosną 2006 robiłam już pierwsze porządki w ogrodzie, kiedy zadzwoniła moja siostra z informacją, że Amelka ma rozwolnienie i wymiotuje, że dostała szczepionkę 3 w 1 (odra, świnka, różyczka) i po tej szczepionce stała się apatyczna. Powiedziałam, żeby nie panikowała, leciała do lekarza i dała jej smektę, to pomaga na rozwolnienie.
Kilka dni później Amela wylądowała w szpitalu. Niby pod kontrolą, bo w sumie nic jej specjalnego nie jest oprócz lekkiego odwodnienia. Pamiętam, że to był poniedziałek- ciemna noc około 1-ej. Zadzwonił telefon, a to nigdy nie zwiastuje dobrej nowiny. Dzwoniła moja siostra zaryczana, że Amelka jest na oiomie, bo ma sepsę. SEPSĘ!!!! Czerwona lampka zapaliła mi się w głowie. Zarzuciłam coś na siebie i pojechałam do szpitala. Przez całą drogę myślałam, że to mi się tylko śni i nie dzieje się naprawdę. Wpadłam do tego szpitala. Dorota i Grzesiek w rozsypce. Spytałam co się stało- dziecko dostało wysokiej gorączki. Dorota poleciała po pielęgniarkę, a ta po lekarkę. Lekarka zamiast dać dziecku antybiotyk, nakazała kąpiele w chłodnej wodzie w celu zbicia temperatury. Temperaturę zbiła, a tuż po tym na dziecku wystąpiły krwawe wybroczyny i to było właściwie już po wszystkim. Sepsa rozszalała się po ciele naszej Amelki. Jakaś durna bakteria, którą zatłukłby antybiotyk, zabiła to maleńkie ciałko.  NIGDY nie zapomnę 3 lekarek, które weszły do pokoju i oznajmiły nam, że nasza Amelka nie żyje i...bardzo im kurwa przykro. Nogi się pode mną ugięły. Dorota była już na prochach, którymi nafutrowali ją kilka minut wcześniej. Gdy zadzwoniłam do mamy usłyszałam tylko skowyt. Matka oszalała z rozpaczy. Amelka z nimi mieszkała i była oczkiem w głowie całej rodziny. Wszyscy ją kochali, bo to było małe, cudne słoneczko. W styczniu zdmuchiwała świeczkę na swoim pierwszym torcie urodzinowym, a w kwietniu my zapalaliśmy świeczki na jej grobie. Po prostu nie do ogarnięcia. Nie wiem czyj to był pomysł, żeby na pogrzebie trumienka była otwarta. Gdy weszłam do kaplicy opuściły mnie wszystkie siły. WSZYSTKIE!!! Wyszłam. Stałam przed budynkiem, bo nie byłam w stanie patrzeć na martwe ciałko tej pięknej dziewczynki.
Sama kiedyś pochowałam swoje dziecko, wiem co to znaczy stracić taka małą istotkę i jest to po prostu straszne i nie do opisania. STRASZNE!!!


Myślicie, że lekarka odpokutowała i została ukarana? Gówno tam... Prokurator podumał, pomyślał, przesłuchał innych lekarzy i wszystko odbyło się zgodnie ze sztuką... Pani doktor została oczyszczona ze wszystkich zarzutów. Tak, właśnie tak. Rączka, rączkę umyła. Środowisko lekarzy nie sra we własne gniazdo.
Jesienią zmarła moja babcia Jadzia. Przeżyła 3 wylewy i nadal była na chodzie, ale tym razem już nie dała rady. Zasnęła i po 3 dniach zmarła. Dobra śmierć, bo to była bardzo dobra osoba. Bardzo mi jej brakuje.


Czy w tej dekadzie zdarzyło się jeszcze coś wartego uwagi? Jasne, przecież Duran Duran przyjechało do Polski na cudowny koncert, ale o tym pisałam już  w poście "Duran Duran i ja, dekada trzecia".http://boxfullofhoney.blogspot.com/2016/04/duran-duran-i-ja-dekada-trzecia.html
Mario znalazł fajną, dobrze płatna pracę, która dała nam stabilizację. Pracuje tam do dzisiaj. Czas zaczął płynąc zdecydowanie szybciej.
Były w tym dziesięcioleciu fajne imprezy, fajne wakacje, fajni ludzie. Sporo się nauczyłam i sporo przeszłam.
Jednak najważniejsze dla nas były, są i będą nasze córki. To była ich dekada. Dobra i zła.

W 2004 roku weszliśmy do Unii Europejskiej i wydawać by się mogło, że staliśmy się Europejczykami na równych zasadach... Ale jak czas pokaże... chyba nie zasłużyliśmy.
Kochani, kolejne 10 lat do opisania przede mną... więc do poczytania.


1 komentarz:

  1. Tę dekadę chyba znam najlepiej, opowiadałaś mi ją kilka razy. Straszne czasami jest to życie, przeraża, zaskakuje tak, że chce się wyć, ale sa i te dobre rzeczy, te które wywołują uśmiech w naszej duszy. Takie jest życie. Twoje nadaje się na książkę, którą już piszesz.

    OdpowiedzUsuń