No i nastał czerwiec- kiedy? Nie mam pojęcia. Czas ostatnio przelewa mi się pomiędzy palcami. Ucieka. A im jestem starsza tym szybciej. Żeby napisać coś fajnego, trzeba mieć wenę, a i z nią ostatnio u mnie kiepsko. Za pięknie jest za oknem, żeby siedzieć przy biurku i skrobać posta. Teraz są najdłuższe dni w roku, dojrzewają czereśnie i truskawki ...Nareszcie :) Marcela we Wrocławiu, Gośka w Mediolanie, Mario w robocie, a ja mam dzisiaj wolne od Książa, więc do dzieła!!!!
Nastał kolejny dzień naszej wizyty w Gruzji. Dzisiaj opuszczamy Tbilisi na kilka dni i jedziemy w góry Kaukazu. Zabiera nas tam nasz ulubiony kierowca Zura. Tym razem przyjeżdża wykąpany, odpachniony, wygolony i jak walczyk!!! Miło na chłopa popatrzeć :)
Cena za wycieczkę 30 lari od osoby, ale to daleko, więc zgadzamy się bez szemrania. Żegnamy się z Krzysiem, machamy mu łapkami na do widzenia i życzymy powodzenia. W świetnych nastrojach ruszamy z kopyta.
Po drodze do Stepancminda droga pełna miejscowych sprzedających swoje wyroby winne :) Zatrzymujemy się kilka razy, próbujemy wina, ale żadne nam nie smakuje... Po degustacji w piwnicy mamy już wyrobiony gust i byle czego nie chcemy :)
Dojeżdżamy do olbrzymiej zapory wodnej, jednak zanim kazaliśmy się zatrzymać Zurze, już byliśmy daleko. Zura obiecał nam lepsze widoki na dole... No zobaczymy. Póki co marudzimy pod nosem ...
| co to za fotka zza auta szyby ... |
Po chwili dojeżdżamy do twierdzy Ananuri położonej nad rzeką Aragwi, na której jest właśnie ta olbrzymia zapora i elektrownia wodna. Fajne miejsce na odpoczynek. Z chęcią wysiadamy z ciasnego auta i maszerujemy w stronę murów obronnych. Za nimi 2 monastyry, wieże strażnicze i rzeczywiście piękny punkt widokowy, ale i tak nie jesteśmy zadowoleni z tego, że nie zatrzymaliśmy się nad zaporą.
Twierdza pochodzi z przełomu XVI i XVII wieku. Należała do książąt Aragwii i podobno była świadkiem wielu, wielu bitew. Sporo turystów z całego świata. Istna wieża Babel :)
| Idę sobie, a za mną Puszaszki :) |
| Najwyższa wieża w twierdzy-Szeupowari... |
| widok ogólny na obydwa monastyry. Jeden zdobny we freski, drugi kompletnie pozbawiony zdobień. |
| w tym zdobionym... |
![]() | ||
| Agnieszka jak japońska turystka :) |
![]() | ||
| i trochę sobie odpoczywamy na tle :) |
Powoli zbieramy się w dalszą drogę. Zura wpada na pomysł, że zadzwoni do restauracji po drodze, żeby nam przygotowali jakiś zacny posiłek i zanim dojedziemy wszystko będzie już na nas czekało pachnące i gotowe do spożycia :) Super pomysł. Wprawdzie JESZCZE nie jesteśmy specjalnie głodni, ale każda pora na posiłek jest dobra. No i na wino rzecz jasna :)
Zaczyna się gruzińska Droga Wojenna. Ma ponad 208 kilometrów i łączy Kaukaz południowy z północnym. Nazwa jest dosyć złowroga, ale sama trasa niezwykle malownicza i piękna. Nazwa Droga Wojenna pochodzi z XIX wieku, kiedy to Rosjanie ją zmodernizowali i używali ochoczo do przerzucania tamtędy wojsk w razie konfliktów zbrojnych.
Ruszyliśmy w górę srebrnej rzeki. Dosłownie po pół godzinie zatrzymaliśmy się przy restauracji. Rzeczywiście czekały już tam na nas szaszłyki, pieczone ziemniaczki, czinkali, czyli gruzińskie pierożki z mięsem, jakiś rosołek z młodej owieczki (OJ!!!!), sałatka z pomidorów i ogórków oraz litry wina w dzbankach :) No i fajnie. Najedliśmy się po uszy... A po winie humory znacznie nam się poprawiły. W Gruzji toast trzeba wypić do dna... o masakra! A było przed 13-tą :)
| Siedzimy sobie i zażeramy :) Ten wielki facet to właśnie Zura. Pytałam czy ma dzieciaki i czy też takie spore?A i owszem- syn ma 212 cm :) A dopiero co skończył 20 lat :) Maluszek taki. |
Czy ja pisałam o gruzińskiej oranżadzie? Nie jeszcze? Ano maja oni tę oranżadę fantastyczną. Przypomina mi smaki z dzieciństwa- pyszna, gazowana: cytrynowa, gruszkowa, winogronowa ... i waniliowa- ta akurat fatalna w smaku. Marcela zmówiła i nikt jej wypić nie chciał. Była mdła i smakowała jak płyn do kąpieli... O fuj :)
Po skończonym posiłku zapytałyśmy z Agnieszką czy możemy zajrzeć do kuchni, żeby zobaczyć jak panie robią to czinkali. A jak robią? BŁYSKAWICZNIE!!!!
![]() |
| sakieweczki pełne smaku :) |
No dalej w drogę. Okolica coraz bardziej dzika i górzysta. Na horyzoncie góry z białymi czapami śniegu. Widoki fantastyczne .Jechaliśmy dosyć długo ,aż znaleźliśmy się na najwyższym punkcie Drogi Wojennej .Przełęcz Krzyżowa, która przechodzi z Doliny Aragwi do Doliny Tereku- 2397 m n.p.m.
Zatrzymaliśmy się, żeby podziwiać widoki z punktu zwanego Panoramą. Za oknem, po pięknym słońcu w Tblisi i prawie 30 stopniach nie zostało nic, co mogło choć trochę przypominać klimat stolicy. Jesteśmy w górach- pada śnieg z deszczem i jesteśmy otuleni wilgotną mgłą. Podeszliśmy do punktu widokowego i dech nam zaparło... Wielka szkoda, że było tak paskudnie, bo PANORAMA kosmiczna!
| takie tam widoczki :) |
![]() | ||
| Tutaj widać proporcje- gatunek homo sapiens i te niewielkie masywy górskie. |
![]() | |
| widok w dół z punktu widokowego. Prawdziwy zawrót głowy. |
| I moje ulubione zdjęcie- moja Marcela na tle gór Kaukazu... :) |
Kierujemy się w stronę wioski Sno. Malutka, malownicza z obowiązkowym pomnikiem, wieżą strażniczą (było ich na tym terenie kilkanaście) oraz z tajemniczymi głowami z kamienia rozrzuconymi po polu. Był tam także niewielki monastyr. Połowa z naszych weszła, połowa czekała w aucie, już lekko wymęczona.
Po drodze jeszcze kolejka TIRów na przeróżnych blachach czekająca na wjazd w okolice granicy rosyjsko- gruzińskiej. Nigdy wcześniej takiej kolejki TIRów nie widziałam. Dobre kilka tygodni oczekiwania. Współczucie dla kierowców oczekujących w takim wygwizdowie bez cywilizacji.
![]() |
| SNO |
W końcu dojechaliśmy do Stepancminda zwanego inaczej Kazbegi. Pogoda fatalna, rozpadało się na dobre. Mieliśmy nocleg zaklepany u niejakiej Mai, ale po ostatnim Krzyśku byliśmy nieco nieufni. Zura pogadał z jakimś autochtonem, a ten zaprowadził nas do agroturystyki (bo tak byśmy to u nas nazwali) u Inez. Cena była wygórowana- mieliśmy odpuścić. Okazało się, że autochton chciał nas przyciąć na pośrednictwie. Gdy zobaczył, że my nie chcemy, pojechał sobie niezadowolony, a my dogadaliśmy się z Inez co do ceny. Trafiliśmy z babeczką w dziesiątkę. Chałupa czyściutka, zadbana. Jedna łazienka normalna z wanną, druga -gruzińskie standardy, ale naprawdę schludnie i bardzo fajnie. Radek z Jolą mieli nawet pokój z meblami w kolorze perłowym, zdobione na bogato w girlandy kwiatów... Późne rokokoko :) Laliśmy. To był najdroższy pokój w całej chacie :) Ale Inez coś nam spuściła. Na dzień dobry dostaliśmy pyszne ciasto, gruzińską chałwę zrobioną z orzechów laskowych, 2 litry białego wina i karafkę czaczy. Herbata i kawa do dyspozycji... Chcieliśmy jeszcze coś pozwiedzać, ale zaczęło lać jak z cebra. No to pięknie, a jutro mamy iść w góry!!! Radek jeszcze pobiegał po okolicy i wrócił przemoczony jak pies, a reszta rozsiadła się wygodnie w cieplutkim pomieszczeniu i raczyła się dobrodziejstwami gruzińskiego przemysłu alkoholowego. Nie wiem ile tego wieczoru wypiliśmy wina i tej nieszczęsnej czaczy, ale mało tego nie było. W ciągu dnia jak tak policzyłam na 7 osób, bo Puszaszki bezalkoholowe wyszło jakieś 9 litrów wszystkiego. Straszne ilości. Inez tylko dzbanki nam donosiła... Ale jakie rozmowy:o świętych i ich zamykaniu obwodów energetycznych na obrazach :), o Czajkowskim i innych takich... o życiu i stanie egzystencji na tym łez padole...Jakas masakra. I co najważniejsze- KAŻDY MIAŁ RACJĘ!!!!
I jeszcze rzut oka przez okno na to co za oknem i dobranoc.... Bo czas był najwyższy :)
![]() |
| DOBRANOC :) |




























Ładnie to wygląda.
OdpowiedzUsuń