niedziela, 29 października 2017

Dwójeczka, czyli prekluzja bloggera :)

Hm, no i strzeliły mi 2 latka. I czy ja po takim czasie mogę siebie nazwać blogerką? E, chyba nie bardzo. Podobno dobry blogger pisze codziennie, więc zdecydowanie nie jestem. Nie czuję się blogerką. Raczej kronikarką, pamiętnikarką. Po prostu raz w tygodniu piszę-wspominam lub rozpamiętuję, zastanawiam się, wchodzę na barykady :) :) I ktoś to czyta :) Naprawdę.
27 października 2015 roku zasiadłam po raz pierwszy. Wiem, że dzisiaj jest już 29, ale jak zwykle nie miałam czasu i weny zresztą też. No ale dzisiaj jest dzień odpoczynku dla zszarganych nerwów, więc może coś o nerwach?


Tylko, że ja ostatnio mam nerwy wyluzowane i spokojne. No może z 2 małymi wyjątkami w ciągu ostatniego miesiąca.
Pierwszy miał miejsce 2 tygodnie temu w środę. Środa to czas moich serwisów dla firmy Beeline i ogarnięcie biżuterii w 3 punktach w Galerii Victoria w Wałbrzychu. Tego dnia miałam inwentaryzację w sklepie Orsay, a mam tam dużo towaru, więc wiedziałam, że zajmie mi to sporo czasu. Najpierw ogarnęłam C&A, gdzie ZAWSZE jest sajgon i spędzam tam najwięcej czasu, ale tego dnia poszło mi zupełnie lajtowo. Następnie wpadłam  do Orsaya i zaczęłam skanować biżuterię na wieżach z ekspozycją. Ucieszyłam się, że szybko mi idzie i około 12-ej w południe byłam już na półmetku. Okazało się jednak, że tego dnia nie był mi pisany spokój i porządek. Kilka minut po tej 12-ej rozległy się z głośników komunikaty, że wszyscy muszą opuścić galerię, z uwagi na zagrażające nam niebezpieczeństwo. Popatrzyłyśmy na siebie z Anią z Orsaya i pokiwałyśmy głowami, że to pewnie jakieś jaja. Okazało się jednak, że wcale nie jaja i ochroniarz kazał nam natychmiast opuścić sklep. Wszyscy pracownicy galerii oraz kupujący wylądowali przed budynkiem. Za moment wygonili nas na parking, a stamtąd już zupełnie na ulicę. W międzyczasie przyjechało kilka jednostek straży pożarnej, policja, karetki pogotowia, pogotowie gazowe i Bóg raczy wiedzieć kto jeszcze! Ulica 1-Maja wyłączona z ruchu. Jakiś koszmar.
Co się okazało?Jakiś debilek wstał rano i wymyślił sobie, że zrobi dla siebie fejm i wyśle do komendy policji maila o bombie umieszczonej w galerii Victoria!!!! 4 godziny włożone w buty!!! Gdy nas już wpuścili do tej galerii i zanim skończyłam tę inwentaryzację, był  wieczór, a ja byłam tak wściekła, głodna  i zmęczona, że jakbym złapała tego kretyna od głupich żartów w swoje łapy w tamtym momencie, to wióry by się z niego posypały. Na koniec tak mi się jeszcze przypomniało, że wysłałam sms do mojej szefowej z informacją, że "mamy w galerii akcję przeciwbólową"- Telefon podpowiedział mi wyraz, a ja w słońcu nawet nie doczytałam co on tam wybrał. No, to już po bólu. Nie wiem wprawdzie, czy złapali tego żartownisia, ale mam nadzieję, że tak i zostanie przykładanie ukarany.!!! Oby!




Drugi raz kiedy omal nie dostałam zawału, był autorstwa mojej starszej córki. Wróciła w końcu z Hong Hongu po 2 miesiącach, a wracała ponad 25 godzin- najpierw do Londynu, potem z Londynu do Warszawy, z Wawy do Wrocławia i z Wrocławia do Jaworzyny Śl. Z 2 walizami na ostatnich nogach.
Tego wieczoru zrobiłyśmy sobie we dwie babski wieczór z winkiem i maseczkami z Korei. Długo gadałyśmy. To była sobota. W niedzielę jeszcze trochę odpoczęła, a potem już Wrocław i studia. Póki co nie ma tam mieszkania, więc spała kątem u znajomych. Nie dojadła, nie dopiła. Do tego zmiana czasu i ogólne zmęczenie. Wróciła do domu w piątek wieczorem i źle się czuła. Kręciło jej się w głowie. Poleżała przez chwilę. Mario był w łazience, ja coś ogarniałam na kompie i nagle słyszę rumor i brzęk tłuczonej porcelany. Wszystkie włosy stanęły mi na głowie, bo pomyślałam, że to Misiek wskoczył na kredens albo sama już nie wiem co. A tu się okazało, że to Marcela. Wstała z kanapy i lekko nią zamiotło i zamiast usiąść i mnie zawołać, twardo ruszyła po kapcie, nachyliła się i w tym momencie całym impetem walnęła  szczęką o kant kominka i kino jej zgasło, po drodze zwalając jakieś wazoniki, które stały na kominku. Jak ją zobaczyłam, to miałam jakiś mini zawał. Pozbierałam ją do góry, szczęka rozwalona do krwi. Rana do szycia. Pogotowie i inne takie. I tak cud, że nie było wyjątkowo ludzi ani na SORze, ani na pogotowiu. Poszło lekko, łatwo i przyjemnie. Prawie. Tylko cholera, mogło tego wcale nie być, gdyby Marcela bardziej dbała o siebie. Czasami taki kubeł zimnej wody na łeb się przydaje, żeby się zastanowić i odsapnąć. Dać sobie czas na regenerację.

Seven and the ragged tiger, czyli mięsożerca z trawożercą :)

No to tylko 2 takie nerwowe sytuacje, ale ogólnie życie mam już spokojne. Jest ogarnięte. Nastał czas odpoczynku dla zszarganych nerwów :)
Czy ja pisałam, że mamy chomika? Zasługa Gosi i Bartka. Także w galerii wpadli do sklepu zoologicznego i wyczaili, że jeden bandycki chomik poobgryzał uszy innemu, malutkiemu i trzeba go ratować. O co to, to nie!!! Tylko nie chomik! Zaciągnęli mnie do tego sklepu. No rzeczywiście biedaczek ten z poobgryzanymi uszami. MAMO MUSIMY GO KUPIĆ!!! - No, ale co z nim zrobimy? -No, nie wiem, ale damy Bartkowi (kolega Marceli), bo on lubi gryzonie. -No to albo kupujemy biedaczka, albo bandytę i za karę wypuścimy go na pola, żeby poznał smak prawdziwego życia w dziczy.- Biedaczek nie chciał wejść do pudełka, a bandyta i owszem. Pooglądałam go w tym pudełku i stwierdziłam, że to jest fajne, sprytne zwierzątko i nie będziemy podli i nie wypuścimy go na pola, bo go szkoda.
No i co? Okazało się, że Bartek wcale tego chomika nie chce, więc? Mieszka z nami będąc potencjalnym obiadem dla naszych kotów i ewentualną ofiarą ADHD Miśka. Właściwie to on jakoś wcale nie przeszkadza. Sprzątamy mu co kilka dni, karmimy i od czasu do czasu wypuszczamy na spacerniak. Jest śmieszny i ciekawski. Ma pomarańczowe zęby, maleńkie pazurki, oczka jak paciorki, szare futerko i biały ogonek, uszka i łapki. Maluszek taki.

Ale to nie koniec zwierząt w tym sezonie!!! W piątek Marcela poszła z Misiem na spacer i wyczaiła na podwórku u sołtysowej małego kotka, który wyglądał jak kupa nieszczęścia. No i co zrobiła? Oczywiście razem z Gośką przyprowadziły to nieszczęście w futerku do domu. Matka kotka wpadła pod samochód, pani sołtysowa nie panuje nad przyrostem naturalnym swoich kotów i jeszcze gdzieś 2 takie same nieszczęścia pałętają się po obejściu. Mi już ręce opadły. 4 kot w domu, pies i chomik to zdecydowanie już za dużo!! ZA DUŻO!!!! Pozwoliłam im zostawić tego maluszka pod warunkiem, że znajdą mu domek. Poleciały z nim do weta- okazało się, że maluch ma koci katar, milion pcheł, jest niedożywiony i to właściwie był ostatni moment na ratunek.

tak Fasolka wyglądał po przyniesieniu go do domu.
Umyłyśmy mu pyszczek, dostał antybiotyk i pastę na robaki. Kilka razy dziennie ma zakrapiane oczy. W poniedziałek jeszcze raz do weta i ...do nowego domku. Szkolna koleżanka Małgochy weźmie Fasolkę na wychowanie i już się nie może doczekać. Kotek jest przesłodki, przemiły i nienajedzony!!! Wcale mnie to nie dziwi.
Dzisiaj już wygląda  tak :) Aż miło na niego popatrzeć.





I w ten sposób uratowałyśmy malutkie życie zwierzakowi, który miał niewielkie szanse na przetrwanie zimy. Szkoda mi jeszcze tych dwóch zostawionych sobie, dlatego najchętniej zadzwoniłabym do jakichś animalsów z donosem na tego mężusia sołtysowej i właściwie na nią samą. Tak trudno jest wysterylizować kotkę i mieć opanowany przyrost naturalny?. To podobno był 3 miot tej kotki w tym roku. Koszmar jakiś, a maluszki jakie biedne.
No dobra, zakończę chyba już tego posta. Dzisiaj zmiana czasu, jakiś orkan szaleje po Polsce, wieje, leje deszcz ze śniegiem i jest bardzo zimno. Jesień. Ta brzydka, ciemna i wilgotna. Za 2 dni Halloween... Bawcie się dobrze, poprzebierajcie i postraszcie nawzajem, bo potem to już tylko memento mori :)


 A ja muszę zebrać w końcu resztę dyń z ogrodu, bo czas najwyższy. Zrobię lampiony i pyszną zupę :)
A od 2 listopada pewnie w całej Polsce już X Mas Time. O ratunku!!!
Aha, statystyka z bloga po 2 latach? 108 992 wyświetlenia. Cieszę się i dziękuję. Następny post będzie o Rudawach Janowickich.
A skoro pierwszego posta na tym blogu napisałam w dniu urodzin Simona Le Bon, zakończę Simonem Le bon.
In a broken Dream. Brawa!!


2 komentarze:

  1. Najlepszego z okazji 2 urodzin, oby Ci się dalej chciało, bo bardzo lubię Twój blog czytać!!!

    OdpowiedzUsuń