poniedziałek, 23 listopada 2015

Kotlina Kłodzka część 2.

 Po Bożkowie ruszyliśmy w dalszą podróż. Nie spodziewałam się już aż tak spektakularnych budowli  podczas naszej dalszej podróży, ale....

PISZKOWICE. Barokowy pałac, trafił ostatnio w ręce przedsiębiorczego Polaka, który powrócił z  Kanady. Pokochał, kupił i remontuje. Pałac nie zaskakuje ani architekturą, ani położeniem. Przynajmniej w dniu dzisiejszym, bo kiedyś to było coś :) Mieszkał tu nawet król Fryderyk II Wielki, a  wokół na różnych poziomach rozciągały się wiszące ogrody. W tej chwili klasyk dolnośląskich pałaców- wprawdzie na wzniesieniu, z którego po wejściu na dach budynku podobno rozciąga się cudowny widok, ale chaszczory, krzaczory i nędza. Zniszczony i rozkradziony. Od strony parku postawione rusztowanie. Jakaś betoniarka przed głównym portalem. Trudno było do niego podejść bliżej, ale udała nam się ta sztuczka. Weszłyśmy z Madzią od strony schodów, gdzie nie było zabezpieczeń i płotu. Szybkie zdjęcia, rozeznanie. Nawet myśl, żeby wleźć przez okno, ale jakoś tak niehonorowo, skoro jest właściciel. Szkoda, że go nie zastaliśmy. A póki co trzymamy kciuki za rodaka z Kanady i jego pomysł! Za 2 lata pojedziemy zobaczyć rezultaty.



SZALEJÓW DOLNY i pałac barona i Munchausena...Tak protoplasty  wersji literackiej, tego  barona Munchausena który latał na kulach armatnich. Munchausen był szlachcicem, żołnierzem, awanturnikiem i podróżnikiem. Pałac dostał się w ręce jego rodziny za sprawą ożenku w 1744 roku.
 Dojeżdżając do wsi zapytaliśmy tubylców jak dojechać do parku i pałacu. Pokierowali nas słusznie i po chwili byliśmy już nad pięknym stawem, a za moment zaparkowaliśmy samochód przed pałacem.

Duży, ale nie wielki. Zdobny, ale bez przesady. Obeszliśmy go dookoła robiąc zdjęcia (nawet trawa była świeżo skoszona, więc nie przedzieraliśmy się przez nasze ulubione chaszczory), a w tym czasie pojawił się chudy nastolatek z białym kotem :) Obserwował nas spode łba, czy aby nie jacyś nowi szabrownicy. Spytaliśmy grzecznie czy jest tu jakiś opiekun, który mógłby nas oprowadzić i pokazać pałac od środka. Niestety- młody powiedział, że nikt nam nic nie pokaże. Szkoda wielka, ale z oporem tubylców nie ma co wojować. Widocznie wcześniej z turystami były jakieś kłopoty...Po chwili przyjechał jeszcze jeden młodzian na rowerze, żeby temu pierwszemu chyba dodać odwagi . W tym czasie nasz  Jasiek oczywiście  szalał z kotem. Kotek nas polubił, a podobno nie powinien (blady nastolatek nas ostrzegał, że ten kot nikogo nie lubi.) Na obrazku Jasiek z kotkiem by mama Madzia :) Co znaczy nie lubi? Fikał, aż miło było popatrzeć :)




W tej chwili pałac jest podobno w rękach jakiejś Amerykanki, która na stałe mieszka w Beverly Hills i albo niestety  nie ma na ten pałac pomysłu, albo potraktowała go tylko jako inwestycję lub pralnię pieniędzy. To co zrobiła dla niego  na plus, to nowy dach :) A to naprawdę DUŻO!!!!
Na koniec ruszyliśmy do mauzoleum Munchausenów. Jakoś inaczej wyobrażałam sobie to miejsce. Skromnie tutaj i tabliczka z boku głosi, że dopiero co ten pomnik został  odnowiony. Jeżeli tak, to raczej wykonawca się nie przyłożył.
Ładny park, piękne stawy, fajny pałac i oficyny, tylko smutno tam strasznie ....  Pałac dla bezdomnych pająków  :)

Trochę żal nam było wyjeżdżać, bo niedosyt wielki  z powodu zatrzaśniętych na głucho drzwi, ale KOTLINA nadal czekała!
Dla zainteresowanych znalazłam zdjęcia wnętrz pałacu w Szalejowie zamieszczonych na  profilu https://dolny-slask.org.pl/683734,foto.html










Dzień się jeszcze nie skończył, a przed nami nowa miejscówka o nazwie GORZANÓW czyli z zamku w pałac barokowy.

Zajechaliśmy  do Gorzanowa już w okolicach 17-ej, wprawdzie środek lata, więc jeszcze jasno, ale w sobotę o tej godzinie całujcie psa w nos. Zamknięte. Nie ma przewodnika, ani żadnej osoby upoważnionej do pokazania nam tego pałacu. A szkoda wielka, bo mieliśmy ochotę zostawić tam jakieś pieniążki, chociażby za bilety czy przewodniki. Sorry, too late Marlene :) Na szczęście ludzie, którzy mieszkali w oficynie pozwolili nam zajrzeć na dziedziniec zamku. Kopary drugi raz nam tego dnia opadły. Olbrzymi, zdobny, z wielką wieżą górującą nad okolicą. Zresztą nic dziwnego, podobno pracowali tu najlepsi sztukatorzy, architekci i artyści włoscy (druga połowa XVII wieku)  pod okiem  znanego na ten czas inwestora budowlanego Carla Lurago. Jak przeczytałam na czeskiej Wikipedii-(u nas nic, ani słowa)" italský barokní architekt a sochař, který pracoval hlavně v Čechách, v Rakousku a Bavorsku. Jeden z nejvýznamnějších architektů českého a pražského baroka." No to jest już ktoś!!! 

Jak widać na obrazku, podczas gdy ja biegałam po schodach, Madzia po piwnicach, reszta ekipy oklapnięta siedziała i czekała aż nam opadnie fiver :)
Okazało się, że pałac ma jeszcze jeden dziedziniec za bramą, ale już w kompletnie marnym stanie. Ale znowu dumnie stoi betoniarka!!!A nawet 2 :) Gorzanów ma podobnie jak Piszkowice szczęście. Ludzi, którzy zakochali się w obiekcie, założyli fundację i dzielnie walczą z przeciwnościami losu. Fundacja cele ma szlachetne i naprawdę warto pomóc, oddając chociażby przysłowiowy 1 %. Nie zmarnują, nie roztrwonią- zainwestują w to, co przez lata popadało w kompletną ruinę i co pewnie nadal by w tę ruinę popadało, aż do całkowitego unicestwienia tego pięknego miejsca. Link do fundacji na FB z pięknymi zdjęciami, opisem obiektu i ciekawostkami do przyswojenia https://www.facebook.com/FundacjaPalacGorzanow/info/?tab=page_info

Poszliśmy jeszcze zobaczyć co tam panie w parku... Niewiele zostało z tego co było. Kilkadziesiąt drzew, fontanna z rozpaczy i tzw. grota...też w rozpaczy. 


 Płaskorzeźby, które chyba nadzwyczajnym wysiłkiem woli trzymają się jeszcze cegieł wewnątrz... 
Naprawdę dużo, dużo roboty przed właścicielami, ale myślę,że warto!!!!
Z ciekawostek wyczytałam, że na początku XIX wieku w pałacu działał teatr, który występował 3 razy w tygodniu przez 8 miesięcy w roku, a sztuki wystawiane były samych ambitnych autorów :) Zresztą były to też sztuki muzyczne lub całe dzieła operowe.... To były czasy. 
Sama wioska niewielka i czyściutka. Wieść niesie, że  bije tam aż 7 źródeł  wody mineralnej, ale nie znaleźliśmy ani rozlewni ani nawet kraniku :) Oj tam, wrócimy!!!



Już trochę wymęczeni, ale nadal ciekawi, pojechaliśmy do przepięknej Bystrzycy Kłodzkiej. Malutka, stareńka mieścina z początków XIV wieku. Najstarsza część miasta otoczona dopiero co wyremontowanym murem :) Fajnie, krasnoludkowo :)

Przeszliśmy przez piękną bramę poszukując pręgierza dla naszego Janka, który już dawał nam odczuć, że trochę się nudzi i jest zmęczony. Chcieliśmy go przywiązać na chwilkę chociaż :) Może taka atrakcja poprawiłaby mu humor :) Pręgierz stał akurat wolny, ale nie było ani łańcuchów ani kłódek, wiec jak byśmy tego Janka tam przymocowali???
 Inskrypcja na miejscu kar głosi- Bóg ukarze grzeszników... Oddaliliśmy się  :)  Wszyscy.


 Bystrzycki ryneczek śliczny. Większość kamienic wyremontowana. Piękne rzeźbione portale na wejściach do sklepów, jakiś bar, wyniosły ratusz. Naprawdę bardzo pozytywne wrażenie zrobiło na mnie to miasteczko.


Widać, że nie przelewa się tam mieszkańcom. Brakuje przemysłu, choć przeczytałam, że jest tam filia Wałbrzyskiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej ... Ale to wszystko za mało. Tak na moje oko. Zresztą jeszcze tego samego dnia rozmawiałam z właścicielką agroturystyki w Wilkanowie. Narzekała na brak perspektyw w Kotlinie Kłodzkiej, ale może ona ma tak jak większość Polaków- po prostu musiała ponarzekać?
Obeszliśmy zaciszne, stare uliczki Bystrzycy i wyszliśmy nad rzekę. Widok z dołu na miasteczko jest przepiękny. Jakby tak zmrużyć oczy, można sobie wyobrazić, że to miasteczko..... włoskie :)



Kolorowe kamienice na wzgórzu. ..bajka :) Jeśli będą pieniądze, będzie to wyglądało  jak piękna bajka :)

Przyjemnie było wieczorowa pora pospacerować po Bystrzycy, ale najwyższy był już czas znaleźć nocleg, albo zawijać z powrotem do domu. Kilka telefonów- udało się właśnie w Wilkanowie w gospodarstwie agroturystycznym. Jeszcze szybkie zakupy w bystrzyckiej  Biedronce i ruszyliśmy zjeść coś rozsądnego i w końcu napić się wina, które czekało na nas w bagażniku :)
 Chcecie czy nie, musi powstać 3 część Kotliny Kłodzkiej, bo jest jeszcze od groma do pokazania!!! To co było w części pierwszej i drugiej to tylko 1 niepełny dzień na  pięknej ziemi Kłodzkiej ... Jutro napiszę o Wilkanowie, Międzygórzu i Lądku Zdrój :) A kto zechce ten przeczyta :)



4 komentarze:

  1. jeju, czytam i czytam i na nowo odkrywam :) aż jestem sama pod wrażeniem ile w ciągu 2 dni zwiedziliśmy :) a wszystko przez Marzkę - przewodniczkę pierwyj sort :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Też jestem zdziwiona :) My chyba na baterie Duracell byliśmy :)

    OdpowiedzUsuń
  3. zapraszam na Dzien Otwarty w Piszkowicach- tym razem nie trzeba przez okno ;) 30 Lipca 9 rano do 15ej

    OdpowiedzUsuń
  4. Przez chwile się ucieszyłam, bo będę w Kotlinie w ten weekend, wprawdzie w drodze na Dolne Morawy, ale w okolicach... Tylko 30-tego?Nie dam rady, ale dzięki wielkie... Jak nie teraz , to kiedyś. Trzymam kciuki za pałac i nowego , szalonego właściciela :)

    OdpowiedzUsuń