poniedziałek, 4 stycznia 2016

2015 - podsumowanie.


2015 odszedł sobie w siną dal. Jaki był? Ogólnie raczej dobry. Nie spotkały mnie żadne kataklizmy, ani nieszczęścia z których nie dałoby się wyjść, lub które sprawiłyby, że życie straciłoby sens. Był umiarkowany, ale chyba wolę lata umiarkowane, niż jakieś wściekle szalone, po których zapominam jak się nazywam.


1.ZIMA

Na początku roku po w miarę udanym Sylwestrze w Mrowinach, mieliśmy plan tanecznie wejść w 2015 rok imprezą w wałbrzyskim klubie "Apropos". W sumie wolimy nawet kilka razy w karnawale wpaść na tańce do tego klubu, niż pójść na jednego  Sylwestra za jakieś koszmarne pieniądze ...Ale skoro Sylwester był w dobrym towarzystwie i w pięknej miejscowości, skusiliśmy się. Nic nam nie urwało, ale jedzenie było smaczne i uśmiałam się setnie, no i wytańczyłam. Z tego co pamiętam w sali, w której była impreza nie było klimatyzacji i żadnego nawiewu...Po kilku godzinach ze zdumieniem patrzyłam jak para wodna strugami  spływa po ścianie, a moja fryzura w ciepłej ,wilgotnej atmosferze zamienia się w afro...
Na zdjęciu Mrowiny jeszcze w jesiennej odsłonie kilka miesięcy przed Sylwestrem. Czarownie, czyż nie?

Zrujnowany pałac w Mrowinach

 18 stycznia zdążyliśmy jeszcze wpaść na przebierankową imprezę urodzinową do Madzi i Anki z Wrocławia- naszych dzielnych towarzyszek dolnośląskich eksploracji :)
Pamiętam, że nie zdążyliśmy w normalnych ubraniach jeszcze za dnia wjechać  na zakupy po jakieś winko, więc już we Wrocławiu Mario w stroju wampira wpadł do Biedronki na małe zakupy...Pan przy kasie trochę był zdziwiony :) Panna kicia została w samochodzie :)



U Magdy i Anki też się pięknie uśmialiśmy, ale  z nimi nie sposób się nie śmiać :)
Następna impreza miała być tydzień później właśnie w klubie "Apropos", ale nie dotarłam. W nocy przed imprezą dostałam ataku takiej rwy kulszowej, że nie wiedziałam jak się nazywam!!!! Generalnie jestem dosyć odporna na ból, nie mazgaję się, nie użalam nad sobą. "Jestem twardka, a nie miętka "...ale mój organizm długo nie zapomni tego bólu, bo był nie do opisania!!!! Zresztą do dzisiaj odczuwam jego skutki. Nawet bóle porodowe przy tym to jest mały pikuś. Przy porodzie ból jest jak fala,  przychodzi i odchodzi, a tutaj skurdziel trzymał tak mocno, że nie sposób oddychać, a w mózgu strzelają wszystkie połączenia neuronów. BÓL jest straszny!!! Nie można chodzić, leżeć, siedzieć ... Co można? Płakać, zwijać się i tracić oddech.
Wylądowałam na pogotowiu, potem seria zastrzyków, rehabilitacja... Odważyłam się nawet na akupunkturę -10 zabiegów. Spodziewałam się za te pieniądze jakiejś rewolucji, ale efekty były takie sobie. Na pewno stałam się bardziej wrażliwa na ból, bo z każdą wizytą u Chinki wbijanie igieł bolało mnie coraz bardziej. I tak naprawdę nie wiem  co  pomogło. Odpuściło na tyle, że chodzę, ale i tak  prawa noga poniżej kolana jest sztywnawa  i nie do końca ją czuję. Może to  po prostu już starość i tak mi zostanie??? :)

Naszprycowana prochami przeciwbólowymi jakiś czas po tym ataku, wjechaliśmy  z Mariem i naszymi przyjaciółmi na Bal Myśliwski do Góralskiej Chaty we wsi Dziećmiorowice. Zresztą byliśmy tam po raz drugi. Choć nie jestem zwolennikiem polowań i nigdy nie zawiesiłabym sobie na ścianie głowy martwego, wypchanego zwierzaka, to muszę przyznać, że te bale mają swój klimat, swoje tradycje i swoje rytuały. Przywitano nas muzyką zagraną na rogach!!! A potem już większości toastów towarzyszyły te rogi właśnie. Doskonałe jedzenie, świetna kapela i miła atmosfera. Fajny bal!


Jeszcze w tym pierwszym kwartale zaliczyliśmy Wałbrzyską Noc Kabaretową , gdzie dosłownie popłakałam się ze śmiechu przy takich fisiach jak Paranienormalni, Kabaret Skeczów Męczących, Kabaret Moralnego Niepokoju, Ireneusz Krosny czy Nowaki ... Pękaliśmy ze śmiechu... A do domu przywlekliśmy z tej imprezy  taką grypę, że zdychaliśmy potem 2 tygodnie. W tym pierwszy tydzień masakrycznie.
 W tym roku po raz trzeci wybieramy się ponownie na taką właśnie noc!!! Spodobało nam się :) Mimo wszystko pięknie ładują akumulatory.



W międzyczasie nasza Marcela miała studniówkę i pierwszy raz poleciała do Paryża na fashion week. Dziecko powoli wyfruwało z domu. Doroślało.


 Luty był w ogóle dosyć imprezowy, bo było jeszcze  wyjście do teatru we Wrocławiu  na "Boga Mordu" ze Śleszyńską, Pazurą, Dereszowską i Żebrowskim. Dostali spontan standing ovation :) Bardzo dobra sztuka i świetne dialogi. Wcześniej widziałam film Polańskiego "Rzeź". Mogłam sobie porównać. Nasi wcale nie wypadli gorzej :)



No i  Dzień kota, który od kilku lat obchodzę robiąc głupawe, przebierankowe  fotki :) W 2015 roku powstała taka jak poniżej. Tym razem jestem leopardem, a to przecież też kot, tylko większy. Trochę mi mojego prawdziwego  kota na zdjęciu nie złapało, ale  to Buba przecież i wiadomo jak wygląda - czarna zołza, choć niewątpliwie piękna.


Nadszedł marzec a z nim  Dzień Kobiet. Skrzyknęłam wszystkie swoje psiapsie i koleżanki, które były zainteresowane i  wybrałam się z nimi do Klubu Maria na występ Chippendalesów. 3 kolesi : jeden mięśniak i  dwóch szczuplejszych - tacy sobie i widziałam lepszych, ale okazało się, że z nimi czy bez nich   kobiety same  potrafią się ze sobą doskonale bawić!!!! Babki dały czadu!!!Szkoda tylko, że DJ nie odpuszczał z wariacką muzą ani na chwilę. Na zdjęciu z siostrami Domasz :)


2. WIOSNA

Wiosna przywitała nas wariacką  pogodą . Pamiętam, że na początku kwietnia to było istne szaleństwo. Albo śnieżyce, albo burze, albo wiatry szalone. Nie wyglądało to dobrze... Na dodatek w oczku wodnym w ogrodzie zaczęły mi na potęgę zdychać po zimie rybki. Przeżyły kilka zim bez żadnych strat, a nawet z przyrostem naturalnym, co podobno wcale nie jest takie łatwe w hodowli nawet profesjonalnej, a co dopiero takiej jak moja (ha, ha) ale 2015 rok był dla nich pogromem. Załapały jakiegoś grzyba i dopóki nie wymieniłam wody, nie wywaliłam całego szlamu z dna i nie wlałam im lekarstwa zdychały po kilka dziennie. Narypałam się przy tym jak dzika, ale rybki mają się dzisiaj dobrze :) Mam satysfakcję, że sama dałam radę .

Tak wyglądał Wałbrzych na początku kwietnia... Ładna mi wiosna.
W tym miesiącu   moja mama miała operacje na halluksy. Oprócz tego, że amputowano jej jeden palec, to w sumie operacja udała się wyśmienicie...(!!!) Martwiła się brakiem tego palca, ale pocieszałam ją po swojemu- Mamo, co się martwisz, będziesz miała miejsca na papierosa, jak będziesz na plaży..Fukała na mnie, ale się śmiała.
I wtedy przyszedł maj... W czasie długiego weekendu postanowiliśmy z Mariem i z dziewczynami z Warszawy, Beą i Anią zwiedzić ścianę wschodnią. Przenocowaliśmy jedną noc w Warszawie, a rano ruszyliśmy w stronę Puław. Po drodze zahaczyliśmy o śliczny Kościółek w Gołębiu. Kościół jak kościół, ale mały domek Loterański przecudny!!!


 Następny na naszej drodze był  pałac Czartoryskich w Puławach, który nie specjalnie przypadł mi do gustu i w porównaniu z naszymi dolnośląskimi pałacami wypadł blado i anemicznie. Do zwiedzania 1 sala i park . W sumie ładny, ale nie rewelacyjny.
 W Kazimierzu była już inna piosenka. Miasteczko śliczne, zdobne i jak pudełeczko. Malownicze i bardzo artystyczne. Wszędzie małe galerie z rękodziełem, obrazami. Fajnie i klimatycznie! Niestety ilość turystów powaliła !!! Wręcz fizycznie nie znoszę tłumów, a tutaj było jak w ulu. I wcale nie było jakiejś pięknej pogody, ale jakby się pól Polski umówiło na spotkanie w Kazimierzu n/ Wisłą. Stada, stada!!!! Pewnie druga połowa była w Zakopanem ;)



Z Kazimierza szybciutko na wodę mineralną do Nałęczowa . Kolejna piękna miejscowość pełna klimatycznych, starych willi, pięknym parkiem i dzikim ptactwem w stawach. W  Nałęczowie znalazłam nawet swoją imienniczkę... Moim zdaniem piękna :), chociaż może za bardzo kwadratowa :)

I rzutem na taśmę jeszcze domek Żeromskiego, w którym zmarł jego nastoletni syn. Było też jego mauzoleum. Z Nałęczowa pojechaliśmy już na kwaterę trochę odsapnąć, do Firleja. Maluteńka mieścinka nad jeziorem, a nocleg na Poczcie za jakieś grosze.
Rano ruszyliśmy do pałacu w Kozłówce, należącego kiedyś do rodziny Zamoyskich. Dożo piękniejszy niż ten Czartoryskich w  Puławach. Przecudna wprost kaplica wzorowana na wersalską i ładny ogród w stylu francuskiego baroku. Po drodze do Lublina jeszcze jeden pałac w Lubartowie. Ładny.




W końcu Lublin. Naprawdę zupełnie zmieniłam zdanie o tym mieście i w ogóle o ścianie wschodniej. Lublin jest przepiękny, czarowny i stareńki. W moim przekonaniu dużo ładniejszy od przereklamowanego Krakowa. Zaliczyliśmy Skansen wsi Lubelskiej położony na kilku dobrych hektarach, pełen klimatycznych chałup, wiatraków, cerkwi i starych kościółków. Zamek z kaplicą Trójcy Świętej z pierwszej połowy XIV wieku - kopara mi opadła- ściany i stropy CAŁE są w niej pokryte polichromią w stylu bizantyjsko- ruskim. Wygląda to bajecznie. Oprócz tego spacer po  starówce i piwnica pod Fortuną.  Po prostu pięknie!!!




 Bardzo fajna i udana wycieczka, piękne miejsca, gdyby tylko zza każdego rogu, płotu i dachu  nie wyglądało na mnie upasione oblicze najjaśniejszego budynia- Andrzeja Dudy... Niestety nasrało tam banerów, plakatów i zdjęć Andrzejów jak stonką... Jakiś koszmar. W sumie wróciliśmy bardzo zadowoleni i pięknie  dziękujemy Beacie i Ance za te fajne chwile i podzielenie się z nami tymi miejscami. Było świetnie!

A tydzień później zaliczyliśmy koncert Limahla w Krzyżowej. Przyjechał chłopaczyna na Święto Balonowe i wystąpił ostatniego dnia. Jaka była radość moja i Fatmy, gdy zaczął opowiadać jak poznał Nicka Rhodesa z Duran Duran, po czym  zaśpiewał Rio!!! Darłyśmy się jak nastolatki!!! Zresztą czego on tam nie zaśpiewał? Cały przekrój muzyki z lat 80-tych. Polecam linka z koncertu tym, którzy lubią takie klimaty :)



A po koncercie zrobiłyśmy sobie zdjęcia z muzykami Limahlowymi (niestety sam "gwiazdor " zrobił focha i nie wyszedł na bisy ani do fanów )  Na zdjęciu jesteśmy z klawiszowcem. Zresztą muzycy sesyjni świetni!!! Basista wymiatał! Nie pamiętam nazwiska, ale wirtuoz instrumentu!!!


Tymczasem Marcela ruszyła na swoje maturalne egzaminy, które ku swemu zdziwieniu zdała (matma poszła jej doskonale. Nawet się śmiałam, czy nie zdecyduje się na politechnikę  :) i zaczęła się  przygotowywać do wylotu do Hong Kongu. W międzyczasie zdała na prawo jazdy...za drugim razem. Brawo! I  spadła ze schodów rozwalając sobie kolano. Dobrze, że tylko kolano, bo nie wyglądało to zbyt dobrze, a ja omal zawału nie dostałam.
Powoli zaczynały się wakacje.

3. LATO


Ponieważ wakacyjny wyjazd  zaplanowaliśmy z Mariem dopiero na wrzesień, nasze lato to były przede wszystkim wycieczki, taplanie się  w gliniance w Żarowie (bardzo czysta i głęboka woda ), grillowanie z przyjaciółmi i różne plenerowe koncerty.
Pamiętam, że czerwiec choć na początku dowalił upałem potem się obkiepścił i zaczęło lać, a w nocy było tylko 8 stopni. Truskawki i czereśnie gniły, a ślimaki wielkości królików atakowały niczym dzikie ninje!!! Ale potem jak już słonko dowaliło!!!! No klękajcie narody, nie pamiętam kiedy ostatni raz było tak upalne i gorące lato. Mela pisała mi na FB-" Mamo- tutaj w HG jest strasznie. Upał nieziemski". Na co jej odpisywałam- "Dziecko, co Ty wiesz o upale?"
Jeśli chodzi o takie wycieczki na szybko, to jeździłam zwłaszcza z moją Gosią- a to do Karpacza do Gołębiewskiego wymoczyć tyłek na basenie, a po drodze zahaczałyśmy o jakieś stare kościoły i pałace jak np. ten w Łomnicy na zdjęciu poniżej położony w Dolinie Pałaców i Ogrodów w okolicach Karpacza, a to nad rzekę Bystrzycę i dowiadywałam się, że  ma swój kawałek płynący w  kanionie :))) albo nad kamieniołom w Chwałkowie - głęboki i moim zdaniem absolutnie nie nadający się do pływania, ale za to malowniczy.

Pałac w Łomnicy

Przełom rzeki Bystrzycy

Kamieniołom w Chwałkowie

Albo niedzielna wycieczka jeszcze z początku czerwca do wsi Gostków, gdzie znajduje się wiatrak holenderski oraz ruiny zboru ewangelickiego razem ze starym cmentarzyskiem.



A wracając z Gostkowa  w miejscowości Chwaliszów postanowiliśmy znaleźć  najstarszy zamieszkały dom na Dolnym Śląsku.
Przejechaliśmy 2 razy wiochę i nic. Mario wpisał dane geograficzne i znowu 2 razy wiocha objechana i nie ma... (wcześniej widziałam tę chałupę na Wikipedii) Pojechaliśmy w końcu dalej... ale wracając spróbowaliśmy  jeszcze raz poszukać. Zapytaliśmy autochtona, gdzie może być ta chata. Wytłumaczył. Dojechaliśmy- jest stoi!!! Pytam właściciela czy to najstarszy dom we wsi- odpowiedział, że tak. Spytałam czy mogę zrobić kilka fotek. Zgodził się. Mario stwierdził, że Wiki ma błąd bo to numer 91, a tam było napisane 94... Trudno. Pomyłka ludzka rzecz. Dojechaliśmy do domu. Ja do kompa na Wiki...a to nie ta chałupa... i rzeczywiście 94 trzeba było szukać 3 domy dalej...O masakra. Ale uśmialiśmy się setnie. 

Na zdjęciu poniżej chałupa, która okazała się nie tą chałupą, której szukaliśmy :) Oj tam!


Mniej więcej w połowie lipca tak at hot wpadłam na genialny pomysł, żeby pojechać na wycieczkę do Kopic i zobaczyć legendarny już pałac Śląskiego Kopciuszka. Od Hannibala Smoke dostałam namiar na babkę, która tam oprowadza za parę groszy. Zadzwoniłam, kobietka się zgodziła. Po 2 godzinach i szybkim zwiedzaniu Grodkowa pojechaliśmy pod pałac. Ogromu i przepychu tego miejsca nie da się opisać słowami ani żadne zdjęcie nie pokaże tego co tam zastaliśmy. Po prostu trzeba pojechać i zobaczyć na własne oczy.
Kobietka tak jak obiecała zjawiła się pod bramą wjazdową. Wandzia, bo tak miała na imię, była kiedyś ochroniarką tego wspaniałego pałacu (a właściwie tego co po nim zostało) i z chęcią ruszyła z nami parkowymi alejami. Bardzo dobrze, że z nami poszła, bo sami za diabła nie znaleźlibyśmy parkowych cudów, w większości w stanie już agonalnym.



Nie będę opisywała co tam widzieliśmy i o czym opowiedziała nam Wandzia. Zachęcam do samodzielnego szperania w historii tego pałacu i zapoznania się z niezwykłą historią Joanny Gryczik :), a także do obejrzenia go na żywo, dopóki jeszcze stoi, a jest w bardzo złej kondycji. Jedno jest pewne- to unikat, a o jego wielkość i przepych można tylko wspominać oglądając przedwojenne zdjęcia.(Wandzia ma całą kolekcję) Jest po prostu cudny!!!
Na zdjęciu z Wandzią- kobietą, która znalazła sposób na siebie i ma swoją misję do spełnienia :)


Po Kopicach pojechaliśmy jeszcze do dwóch innych pałaców należących do dzieci Śląskiego Kopciuszka - w Sulisławiu (pałac został przerobiony na ekskluzywny hotel i ma się doskonale) i do Jędrzejowa, gdzie znajduje się dom dla nerwowo i psychicznie  chorych. Też wygląda przyzwoicie, choć nie powala.




Uważam tę wycieczkę za niezwykle udaną, chociaż wyleciałam z domu z aparatem...z wyładowanymi bateriami i bez karty pamięci!!! Miałam ochotę strzelić się w ten durny łeb. Baterie dokupiłam, a fotki robiłam na pamięci podręcznej... tylko 50 fotek i komóra Maria. Mamy na niej zdjęcie unikatowe zrobione przez dziurkę w drzwiach do kaplicy.

Schaffgotschowie mieli swoje mauzoleum w parku, piękne nawet jeszcze dzisiaj, ale oczywiście miejscowi debile wywlekli ich zwłoki i porozrzucali członki po wiosce. Ksiądz pochował ich szczątki opodal kaplicy kościelnej w jednej mogile. Czy to nie chichot losu? Ciało  najbogatszej kobiety na Śląsku ever potraktowane jak ostatnie śmieci. Takie rzeczy tylko w Polsce.

Dla zainteresowanych link do poczytania o Kopicach
http://turystyka.wp.pl/gid,15635771,img,15635773,kat,1036541,page,2,title,Palac-Kopciuszka-w-Kopicach,galeria.html

W lipcu, zresztą jak co roku byliśmy także na kolejnym już festiwalu  Castle Party w Bolkowie, gdzie zlatują się tam pofisiowani Gothci poprzebierani, pomalowani, wystrojeni jak pawie!!!Prawdziwa uczta dla oczu i szacunek za odwagę!!! Tam to się dzieje dopiero przeze 3 dni....Warto zajrzeć, oj warto!

I także w lipcu z Ania i Magdą z Wrocławia zaliczyliśmy Kotlinę Kłodzką, ale o tym pisałam już w listopadzie, więc nie będę się powtarzała.http://boxfullofhoney.blogspot.com/2015_11_01_archive.html

I nadszedł sierpień, a z nim długo wyczekiwani goście. Najpierw nasi ulubieni Szkoci, którzy wpadli jak po ogień!!! W poniedziałek wieczorem zawitali, a w środę rano  już ich nie było. Na dodatek ten jeden dzień w którym byli , to najbrzydszy i najzimniejszy dzień tego lata!!! Wcześniej i później wściekłe upały, a w tym dniu pizgające wiatry i deszcze. Agnieszka zmarzła mi strasznie w letniej sukienusi ... bidul!!!
Ale i tak zdążyliśmy pokazać im kilka rzeczy. Najpierw wymoczyliśmy tyłki w Gołębiewskim w termach z leczniczymi wodami , potem obiadek na trasie Karpacz- Kowary- smażony pstrąg- i już najedzeni pojechaliśmy do Kowar do Muzeum Miniatur  http://www.park-miniatur.com/pl/ , a następnie do Krzeszowa obejrzeć sanktuarium Maryjne. Widziałam, że się podobało :)
A skoro już byliśmy tak blisko Chełmska Śląskiego, też nie wypadało nie zajrzeć do 12 Apostołów  po lniane ściereczki i na rymowankę o tym miasteczku deklamowaną przez pana  u którego można kupić nie tylko pamiątki, ale też odsapnąć, napić się i obejrzeć stare zdjęcia.





Chełmsko Śląskie


I tyle Szkotów widzieliśmy...Pojechali dalej :) Mam nadzieję, że wrócą :)

I kolejni goście - Warmia i Mazury w postaci Bebe i jej siostrzeńca Daniela. Oj przepędziłam ja ich w tym roku, oj przepędziłam. Napiszę o tym w kolejnym odcinku "Co słonko Bebe na Dolnym Śląsku widziało, bo było tego sporo :)....A lato powoli odpuszczało, choć 1 września było jeszcze 36 stopni, to kilka dni później podczas koncertu Bajmu w Wałbrzychu, tych stopni było już tylko 10, wiało i lało, że omal Beatki Kozidrak nam nie wywiało :) Nadchodziła jesień.

4. JESIEŃ


Jeszcze na początku września polecieliśmy z Mariem na wakacje do Turcji. Napisałam o tym tutaj, więc temat jakby wyczerpany http://boxfullofhoney.blogspot.com/2015/10/turcja-2015-czyli-wakacje-na-ostatnia.html
Za to pod koniec tego miesiąca odbył się kolejny, coroczny zlot Fanów Duran Duran.
Tym razem spotkaliśmy się w Wielkopolsce, w klimatycznym Olchowym Młynie po środku lasu, wśród buczących bawołów błotnych :)
Spotykamy się na tych zlotach od 9 lat (w tym roku będzie jubileusz) i zawsze są to świetne spotkania pełne śmiechu, muzyki i wspólnego Duranowania oraz zwiedzania okolicy :) W tym roku we wrześniu ukazała się 14 płyta Duran Duran, więc było dodatkowo o czym gadać.


Jak zwykle zakrapiany beforek, na drugi dzień pełna kultura i zapoznanie się z historią miejscowości, a wieczorem główny punkt programu DURANOWANIE. W tym roku zabawiliśmy się w lip sync i nie zdawałam sobie sprawy, że po trzeźwości można z siebie zrobić takiego czuba :)  Udawaliśmy, że śpiewamy, podczas gdy tylko otwieraliśmy usta i fisiowaliśmy ile wlezie. To naprawdę ciężka robota bycie takim wokalistą Duran Duran :)
Na zdjęciu na górze jestem przebrana za ranną tygrysicę (albo leopadra), która poraniła się po usłyszeniu płyty Paper Gods i jest zrozpaczona :) z Adamem, twórcą stwierdzenia :)


Zbiórka w zakolu Warty tuż przy zamku (!!!)


Odpoczynek w Sierakowie po ciężkiej nocy :)



Okoliczności przyrody :)

Wytrawny, stary fan Adam w All she wants is

i nowe pokolenie- Bejbiki jako The Wild Boys :) Śmiechu było mnóstwo!!!


A rano rozjechaliśmy się po całej Polsce, żeby znowu spotykać się na forum i zażarcie ze sobą dyskutować no i spotkać się za rok!!! lub może wcześniej na jakimś koncercie Duran Duran w okolicy :) Na co bardzo liczymy!!!!


Ponieważ jesień zapowiadała nam się cieplutka i złota jak najbardziej nastrajało to do kolejnych wycieczek. Początek października to wyjazd z naszymi przyjaciółmi Ewą, Arturem i ich dzieciakami do Rudaw Janowickich. Jest to zdecydowanie jeden z najpiękniejszych kawałków Dolnośląskiej Ziemi. Najpierw zameczek w Karpnikach, potem schronisko Szwajcarka i wyprawa na 2 Sokoliki, z których rozciąga się przepiękny widok na cały masyw Sudetów ze Śnieżką w roli głównej. Pogoda dopisała, Artur trochę niedomógł, ale my w dwójkę z Mariem zaliczyliśmy obydwie górki.






W październiku udały się jeszcze 2 krótkie wycieczki. 1 w zupełnie zwyczajny dzień popołudniu. Pojechałyśmy z moją Małgochą po najbliższych wioskach i pałacach. Niecałe 2 godziny i 4 pałace zaliczone i jeszcze spotkałyśmy naprawdę świetnych ludzi.
Pałac w Kątkach oczywiście ledwo się kupy trzyma, ale jest. Obok oficyna z 4 starszymi paniami tak na oko ok.70-tki i więcej.
 Rozmowa, gdy przechodziłyśmy obok nich nad staw.


-Pani, zrób nam pani zdjęcie (ta w różowym)
-Dobra dziewczyny, jak powiecie sex, to wam zrobię ... Wszystkie 4 ryknęły głośno SEX!!!( nawet nie zdążyłam tego złapać)
A potem jedna mówi- A może pani zrobi zdjęcie mojemu staremu
-E, my tylko fotografujemy ładne rzeczy (szłyśmy już przez resztki obory nad staw)
-Ale on ładny jest
-No tak, ale my tylko fotografujemy ładne ruiny
- Toż pani, mój chłop w ruinie... Umarłyśmy z Gośką ze śmiechu. To był bardzo fajny i optymistyczny dzień... i dopiero początek wycieczki ...


                                                                          Kątki



Kiełczyn 





                                                                          Tuszyn


I Książnica, gdzie mieszka cudowna babcia, która opowiedziała nam historię swojego życia. Fantastyczna, optymistyczna osoba :)


Potem jeszcze Czarny Bór już z Mariem - pałac (niestety jest tam szpital dla uzależnionych i nas nie wpuścili nawet na teren parku), stary spichlerz i wieża zamkowa.






 Tydzień później jeszcze zaliczyliśmy Bartoszówek, a raczej to co z tego pałacu tam zostało






Przecudowny i niestety także w opłakanym stanie pałac w Goczałkowie. Po pożarze nie odzyskał już dawnego blasku. Dobrze chociaż, że jest zadaszony.






i na dobranoc uroczy staw z antyczna altaną w Mściwojowie.


Wydawać by się mogło, że starczy tego zwiedzania w 2015 roku, ale  nie, jeśli za znajome ma się Magdę Ejmakę, Ankę i Janka. Wyciągnęli nas na  listopadową, pizgającą wycieczkę w okolice Piławy. I okazało się, że  w zimie też można zwiedzać, a pogoda w niczym nie przeszkadza. I tak na pierwszy ogień poszły ruiny pałacu w Piławie Dolnej. Strasznie to wygląda...strasznie!



Zamek Templariuszy w Owieśnie



Pałac w Piławie Górnej, gdzie wyleciały na nas 2 psicha, oszczekały ile mogły i oszczały samochód.


 I najpiękniejszy tego dnia obiekt- pałac w Roztoczniku. Mieliśmy wielką ochotę zobaczyć go od środka- niestety pana pilnującego tego dnia już nie zastaliśmy. Ale wrócimy!




Na koniec wycieczki, żeby się rozgrzać pojechaliśmy na smażonego pstrąga do agroturystyki w Lasocinie. Fajna miejscówa wśród wzgórz i dobre jedzenie :)



 I znowu przyszła zima, a z nią grudzień, bardzo ciepły i  w ogóle nie grudniowy. Kolejne urodziny, kolejne Święta i kolejny Sylwester. Zleciał ten rok nie wiem kiedy, ale myślę, że ciekawych miejsc naoglądałam się w tym roku aż do przesytu. I wcale nie musiałam gdzieś daleko jechać. Wystarczyło wsiąść w auto, zabrać ze sobą fajnych ludzi i wybrać kierunek :) To jest naprawdę proste :)

I tak już zupełnie podsumowując- kilka filmów, które polecam, obejrzane w 2015 roku, a które niekoniecznie z tego roku były
Wolny Strzelec z Jake Gyllenhalem
Fury z Pradem Pittem
Ziarno Prawdy z Więckiewiczem
Dzikie Historie rodem z Argentyny
Son of a Gun z Ewanem Mc Gregorem
i Mortdecai z Johhny Deppem
Wiek Adeline z Harrisonem Fordem :)
Bogowie z Kotem
Grand Budapest Hotel z obsadą gwiazdorska :) 
i Body Ciało z Gajosem.
Kingsman z Colinem Firthem 

Spędziłam przy nich fajne wieczory przy winku :)



 Życzę jeszcze raz dobrego i soczystego nowego 2016 roku :)


3 komentarze:

  1. Jednym tchem przeczytałam i się zachwycała, i zazdroscilam miejsc zamieszanych :-) Jeszcze lepszego Roku życzę, znając Ciebie, nie ma szans, żeby był nudny!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Miało być miejsc zwiedzanych ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. zaraz zaraz, a jak się skończył ten rok? ej, no nie ukrywaj nocnego zdobywania Ślęży :P

    OdpowiedzUsuń